Czy 2035 rok będzie rewolucyjny?
Od 2035 roku Unia Europejska wprowadza zakaz sprzedaży nowych samochodów spalinowych. Oznacza to, iż od tej pory każdy pojazd będzie musiał być zeroemisyjny. Czy da się to zrealizować? Czy będzie nas na to stać? Co z recyklingiem zużytych akumulatorów?
Unia Europejska chce być pierwszym na świecie podmiotem z zerową emisją gazów CO2. Wymusza to szereg zmian. Firmy będą musiały zapewnić odnawialne źródła energii w swoich zakładach oraz przetwarzać już wyprodukowane produkty. Ma to jedną niewątpliwą zaletę. Na początku będą potrzebować pracowników do montowania nowych urządzeń oraz przy rozbiórce zużytych akumulatorów. Aczkolwiek, po czasie rozbieraniem ogniw zapewne zajmą się stworzone w tym celu odpowiednie roboty, więc zatrudnieni ludzie zostaną bez pracy. Niestety i my będziemy musieli zmienić swoje nawyki. Pierwszą i dużą przemianą będzie rozstanie się z pojazdami spalinowymi. Przynajmniej z tymi na gaz, diesel i benzynę.
Koncepcje samochodów zeroemisyjnych
Na chwilę obecną elektryki są droższe od ich spalinowych odpowiedników. Największą część ich ceny stanowi akumulator. Jest on drogi w produkcji, a to ze względu na zastosowanie w nim niklu, litu, kobaltu i manganu. Metale te są nieodnawialne. Mało tego, nie występują na terenie UE, więc trzeba je sprowadzać, głownie z Chin. Przy obecnej sytuacji geopolitycznej jest to co najmniej ryzykowne. Z jednej strony Unia chce konkurować z państwem środka, a z drugiej zamawia stamtąd składniki potrzebne do produkcji dużej ilości magazynów energii. Akumulatory mają też taką cechę, że się zużywają, więc co jakiś czas trzeba je wymienić. Przy olbrzymiej liczbie gablot może to być problem. Żeby było ciekawiej przypomnę, iż bardzo dużo sprzedaje się hulajnóg, rowerów i innych pojazdów elektrycznych. Sprawia to kolosalne zapotrzebowanie na wymienione wyżej metale. To zapewne przełoży się na ceny ogniw, które zamiast spadać poszybują w górę.
Aby ułatwić nam życie koncerny motoryzacyjne planują wprowadzić samochody na wynajem. Przełoży się to na płacenie co miesiąc ustalonej kwoty i po roku, bądź dwóch zaistnieje możliwość zamiany na nowszy model. Dla części społeczeństwa będzie to idealne rozwiązanie, bo zamiast brać auto w leasing, wynajmą i dodatkowo wrzucą sobie w koszty. Domyślam się, że na Zachodzie Europy będzie to hulało. A co ma powiedzieć przeciętny Kowalski? Zarabia powiedzmy 3500 zł miesięcznie i za to musi utrzymać rodzinę. Gdzie mu w głowie płacić około tysiąc złotych na miesiąc za wynajmowanie samochodu. Już prędzej porzuci myśl o pojeździe i przeżuci się na komunikację zbiorową.
Unia zabroni rejestracji nowych pojazdów spalinowych. Auta zakupione wcześniej będzie można sprzedawać i ewidencjonować jako używane. Spodziewam się olbrzymiego popytu na samochody w 2034 roku, aby uciec przez zakazem. Te wozy oczywiście będą później sprzedawane… w Polsce. Jak ma to miejsce do tej pory. Zachodnie kraje UE wynajmą bądź kupią ekologiczne, a stare modele przyjadą do Polski. U nas w kraju firmy jako, iż wrzucą sobie w koszty to najmą bądź nabędą elektryka. Aczkolwiek nie wiemy czy to zrobią, gdyż dużym ograniczeniem samochodów elektrycznych jest ich… ładowanie. Przeciętny pojazd na prąd jest obecnie w stanie przejechać około 500 km. Potem trzeba ładować. Stworzy się potrzeba, aby stanąć na co najmniej 30 min i zapełnić akumulator. Do tego dochodzi transformacja energetyczna i odchodzenie od energii z węgla. Oczywistym jest, że prąd podrożeje, a nawet mogą zdarzać się jego braki.
Ponadto będzie bardzo duża konkurencja na rynku. Jak napisałem we wcześniejszym artykule, swoje samochody elektryczne szykuje Apple, Sony, Huawei oraz Xiaomi. Dla użytkownika ekosystemu tych firm logicznym będzie zakup wozu właśnie od nich. Spowoduje to mniejszą sprzedaż u tradycyjnych firm motoryzacyjnych. Zakaz sprzedaży samochodów spalinowych w UE jest niewątpliwie na rękę tym firmom. Oczywiście, ich projekty są w powijakach i nie jest pewne, czy zostaną one zaprezentowane publicznie. Aczkolwiek wiele na to wskazuje. Najbliższy premiery jest Sony ze swoim modelem Vision S.
Kolejną możliwością jest zakup aut na wodór. Obecnie są w podobnej cenie co elektryczne, czyli drogie. Problemem jest też duża stawka za wodór. Jego produkcja jest kosztowna, a dodatkowo trzeba go zawieźć na stację. Tyle, że nie ma gdzie go przewieźć, gdyż jak na razie tych punktów nie ma. Czeka nas więc długa droga do pojazdów wodorowych.
Ciekawa alternatywa to produkcja paliwa ze zużytego oleju do frytek. Jest to mój faworyt. Okazuje się, że można przetworzyć olej ze smażenia frytek i napędzać nim pojazd. Jest to o wiele tańsze rozwiązanie niż tradycyjne paliwo. Okazuje się też, że nie trzeba wymieniać silników, gdyż Diesel potrafi na takowym jeździć. Jak na razie nie udokumentowano, by były one szkodliwe dla wozu. Do tego są o około 90% mniej emisyjne niż tradycyjne rodzaje paliwa. Nie trzeba będzie ich sprowadzać z zagranicy, wystarczy podpisać umowy z barami. Da to obopólny zysk. Lokale będą miały pieniądze na działalność, a my tańsze paliwo. Ciekawe, czy UE się ugnie i pozwoli na rejestrację nowych pojazdów na paliwo z frytek.
Podsumowując, jak na razie producenci są w powijakach i nie widać, by mieli zdążyć do 2035 roku. Zapowiada się, że będą w sprzedaży auta na wodór oraz elektryczne. Zaletą gablot na prąd będzie możliwość naładowania w domu. Wadą zaś koszt energii oraz krótki dystans możliwy do przejechania na akumulatorze, po czym trzeba czekać, aż ogniwo się napełni. Plusem pojazdów na wodór będzie możliwość zatankowania takowego i możliwość od razu pojechania w trasę. Minusem jest cena wodoru. Dodatkowo na rynku motoryzacyjnym mogą pojawić się firmy produkujące elektronikę. Dla ich klientów będzie to wpisanie kolejnego urządzenia w ich ekosystem. Zapowiadają się zatem ciekawe czasy i wyścig firm w rozwiązaniach ekologicznych. Ja osobiście widzę przyszłość w paliwie z oleju po frytkach. Czy tylko Unia Europejska się na to zgodzi?
Autor: Adrian
Aktualizacja: 10.12.2022
A wy jaki samochód kupicie?